Kierowca
17.04.2018
  • Na eksploatacji pojazdów byłam jedyną dziewczyną w grupie. Dokładałam wszelkich starań, aby nikt mnie nie mógł zagiąć, i to zaprocentowało - podkreśla Frendl.
  • Uprzedzenia mężczyzn względem jeżdżących kobiet wynikają z kultury osobistej, wychowania. Trudno je wyplenić - dodaje.
  • W większości dużych marek jest już tak dalece posunięta unifikacja rozwiązań technologicznych, że czasem samochody różnią się jedynie kształtem karoserii - ocenia.

Emilia Padoł, Onet: Jak to wszystko się zaczęło? Od dzieciństwa lalki szły w kąt, a wolny czas wolała Pani spędzać w garażu?
Katarzyna Frendl*: Tak, z ciekawością zerkałam na resoraki, ciężarówki, dźwigi, koparki. Lalki średnio mnie kręciły. Jednak prawdziwe zainteresowanie motoryzacją pojawiło się pod koniec podstawówki, głównie za sprawą kolegów, z którymi przebywałam. Szybko złapałam bakcyla, zaczynając od rozpoznawania marek, uczenia się modeli, wersji silnikowych, pierwszych jazd pojazdami silnikowymi (motorynka, simson, nieduże motocykle, czasem samochody na drogach niepublicznych), a kończąc na przesiadywaniu w garażu z kolegami i podpatrywaniu ich prac. Czasem w czymś im pomogłam (śmiech).


fot. archiwum prywatne

Jak koledzy reagowali na Pani zainteresowania?
Koledzy podchodzili do mnie z szacunkiem. Może imponowało im, że coś wiem o świecie, który także ich kręci?

A jak widziały to koleżanki i rodzina? Usłyszała Pani kiedyś, że to nie dla Pani, że powinna się Pani zająć czymś innym?
Koleżanki akceptowały moje „skrzywienie”, przyzwyczaiły się, że tak mam. Ale nie miałam ich dużo, więc one nie były problemem. Raczej rodzice, którzy na hasło „Chcę pójść z kolegami do samochodówki” mało nie dostali zawału. Szybko mi ten pomysł wyperswadowano - musiałam się podporządkować. Nie na długo, bo w tajemnicy kupiłam swój pierwszy motocykl, Suzuki GS500, na którym sporo czasu jeździłam bez prawa jazdy. Ciekawe to były czasy…


fot. archiwum prywatne

Oj, bardzo. Szybko weszła Pani do męskiego świata, chyba już na studiach. Czuła Pani, że ma tam pod górkę?
Na pierwszych studiach, w Wyższej Szkole Menedżerskiej, jedynie zwracałam uwagę innych, podjeżdżając różnymi pojazdami. Były to nie tylko motocykle, np. pojawiła się beemka, która robiła dużo hałasu - przywilej i głupota młodości. Podczas nauki na drugich studiach, eksploatacji pojazdów, byłam jedyną dziewczyną w grupie i raczej wzbudzałam ciekawość niż niechęć. Faktem jest, że dokładałam wszelkich starań, aby nikt mnie nie mógł zagiąć, i to zaprocentowało.


fot. archiwum prywatne

O tych drugich studiach, eksploatacji pojazdów (kooperacja Wydziału Mechanicznego WAT oraz Wydziału Samochodów i Maszyn Roboczych Politechniki Warszawskiej), mówi Pani, że były wymarzone. Jako jedyna skończyła je Pani z wyróżnieniem! Co one Pani dały?
Dzięki nim weszłam na moją dziennikarską drogę. Dyplom wysłałam Jerzemu Dyszemu, ówczesnemu naczelnemu „Auto Techniki Motoryzacyjnej”, do której bardzo chciałam pisać. Zaproponował mi przygotowanie tekstu o rosomaku, czyli kołowym transporterze opancerzonym. Miałam wiedzę o pojazdach militarnych z WAT-u, podłoże techniczne z SiMR na PW, więc napisanie na ten temat przyszło mi łatwo. Wówczas był przetarg na te maszyny dla polskiej armii, więc po materiały wyruszyłam do producenta rosomaka (Patria), po informacje o procedurach przetargowych - do Ministerstwa Obrony, ale i pojechałam do Siemianowic Śląskich, gdzie składają rosomaka. Okazało się, że byłam wtedy jedyną cywilną osobą, która miała okazję jeździć rosomakiem po torze testowym w Siemianowicach. To dużo dla mnie znaczyło, a ten materiał był jednym z najważniejszych w moim życiu.


fot. archiwum prywatne

Co jest dla Pani najfajniejsze w dziennikarstwie motoryzacyjnym?
Poznawanie wciąż nowych zagadnień, śledzenie rozwoju technologii, możliwość bezpośredniego kontaktu z ludźmi tworzącymi historię motoryzacji, jazdy po torach całego świata i sposobność testowania tam aut produkowanych w limitowanej liczbie. No i zbieranie materiałów o kobietach, które miały lub mają do czynienia z motoryzacją, zarówno zawodowo, jak i hobbystycznie czy wyczynowo.


fot. archiwum prywatne

Czym więc jest dla Pani Motocaina - kobiecy portal motoryzacyjny, którego jest Pani założycielką?

Jest misją, pasją, projektem życia.


fot. archiwum prywatne

Kiedy widzi Pani kobietę za kierownicą, co Pani myśli?
Obserwuję, z dziennikarskiego przyzwyczajenia (śmiech). Patrzę, czy nie siedzi zbyt blisko kierownicy, czy poprawnie manewruje, jak wygląda jej samochód. Jeśli zwróci na mnie uwagę, to się uśmiecham. Kobiety kierowcy to dla mnie miły widok. Cieszę się, że jest ich dużo i świetnie prowadzą swoje - często podkreślające ich osobowość - samochody. Uwielbiam kobiety, które są za kierownicą zdecydowane, a jak parkują po mistrzowsku, to tylko serce rośnie! No i zawsze z szacunkiem odnoszę się do kobiet prowadzących autobusy czy pojazdy ciężarowe.

Jak wygląda w Polsce środowisko jeżdżących kobiet - sportowo, zawodowo szkolących innych? Jest zintegrowane? Konkuruje z męskim?
Nie sądzę, żeby konkurowało. Kobiety jeżdżące samochodami czy motocyklami dla przyjemności robią to zwykle dlatego, że to ich pasja, a nie po to, aby komukolwiek imponować. Oczywiście te, które startują w zawodach sportu motorowego, mają satysfakcję, kiedy wyprzedzą konkurentów, ale taki jest sport. Środowisko w małych grupach jest zintegrowane, choć najczęściej to są motocyklistki. Zrzeszają się w kluby czy spotykają lokalnie. Samochodowo jakiejś większej kooperacji nie widać, raczej kobiety dołączają do klubów, w których przeważają mężczyźni zainteresowani daną marką, sportem itp.


fot. archiwum prywatne

Czy siedzenie za kierownicą kiedykolwiek Panią męczy?
Za kierownicą motocykla sportowego w dłuższej trasie - tak. W samochodzie raczej nie. Ale ja jestem długodystansowiec i rzadko narzekam na cokolwiek w trasie. Lubię cieszyć się chwilą tu i teraz, z każdego momentu wydobywać małe radości.

Jakie to uczucie wsiadać do samochodu?
To zależy, do jakiego (śmiech)! Kiedy wsiadam do zabytkowego auta, czuję się wyróżniona. Myślę o historii tego samochodu, o ludziach, którzy spędzali w nim czas. Gdy zasiadam w ultrasportowej wyścigówce, adrenalina buzuje w żyłach, a ja szukam miejsc, w których mogę wycisnąć z tej maszyny choć połowę jej potencjału. Kiedy wsiadam do auta testowego, zawsze z ciekawością oglądam każdy szczegół i staram się dostrzegać zarówno wady, jak i zalety pojazdu. Kiedyś lubiłam jeździć bez celu, snuć się po mieście albo poza nim, słuchać silnika czy muzyki, cieszyć się jazdą. Teraz nie mam na to czasu, ale tęsknię do takich chwil.

Wspomniała Pani o autach testowych. Jazda którymi modelami cieszy Panią najbardziej?
Jeśli mam odpowiedzieć szczerze, to oczywiście „rarytasami”: autami szczególnymi, specjalnymi edycjami, sportowymi odmianami, terenowymi lub luksusowymi. Jednak potrafię się cieszyć właściwie każdym samochodem, bo każdy ma w sobie coś szczególnego. Podobnie mają motocykle.


Jak będą wyglądać samochody produkowane za 10, 20 lat? Co sądzi Pani o współczesnym rozwoju motoryzacji?

Nawet za 20 lat nie zmieni się aż tak dużo. Dziś więcej zmian dotyczy elektroniki, sposobu posiadania samochodu (abonament, leasing, carsharing) czy rozwoju aut autonomicznych niż wyglądu samochodów. Zmieniają się, owszem, ale to są zwykle detale, często nawet niezauważalne dla laika. W większości dużych marek jest już tak dalece posunięta unifikacja rozwiązań technologicznych, że czasem samochody różnią się jedynie kształtem karoserii. Sądzę, że przyszłością nie są samochody elektryczne, lecz wodorowe. Albo nastąpi jeszcze inny przełom. W każdym razie przyszłość motoryzacji zapowiada się bardzo ciekawie!


fot. archiwum prywatne

Wrócę jeszcze do kobiet za kierownicą. Z czego, Pani zdaniem, wynikają uprzedzenia mężczyzn względem jeżdżących kobiet? Jak możemy z nimi walczyć?
Mówi pani o: „baby do garów”, „baba za kierownicą”, „maluje się w korku”, „kobiety jeżdżą niepewnie” itd.? Nie ma co z tym walczyć - tak sądzę. Wystarczy dobrze jeździć i nikt nie będzie miał żadnych zarzutów. Motocaina jest także moim sposobem na to, aby pokazać, ile kobiet jeździ świetnie i ma z tego radochę. Uprzedzenia wynikają z kultury osobistej, wychowania. Trudno je wyplenić. Choć nie, czasem trzeba się odezwać. Pamiętam przypadek faceta, który zaparkował tak blisko mojego auta, w którym siedziałam, iż byłam przekonana, że wysiadając, nie zmieści się i obije mi samochód. Miejsca z prawej strony miał aż nadto, ale po prostu nie umiał parkować. Otworzyłam szybę i powiedziałam zapobiegliwie, żeby się nieco odsunął, bo uderzy drzwiami w moje auto. Pan się naburmuszył i stwierdził: „Nie będzie mi jakaś baba, co nie umie parkować, mówić, co mam robić”, po czym z impetem otworzył drzwi, uszkadzając mój samochód. Wysiadłam i poprosiłam, żebyśmy spisali protokół uszkodzenia auta. Wrzaskom nie było końca, więc wezwałam policję, która wytłumaczyła temu panu, kto nie umiał zaparkować - sprawa była widoczna gołym okiem. Być może następnym razem ten kierowca się zastanowi, jak postawić samochód, żeby innego nie obić.

Bezpieczna jazda - co to dla Pani znaczy?
Bezpieczna, czyli rozsądna. Jeździć tak, żeby nie powodować sytuacji, które mogą zaskoczyć innych kierowców. Jeździć przewidywalnie, informować wcześniej o planowanych manewrach, ruszać ze świateł dynamicznie i tak samo się włączać do ruchu na autostradzie. Nie blokować lewego pasa bez wyraźnego powodu i przede wszystkim szanować innych użytkowników dróg: motocyklistów, rowerzystów i pieszych. Ustępować miejsca szybszym, wpływać świadomie na płynność ruchu (jazda na suwak, niewjeżdżanie na skrzyżowanie na pomarańczowym, gdy nie ma miejsca). No i stosować się do przepisów ruchu drogowego.


fot. archiwum prywatne

*Katarzyna Frendl - dziennikarka motoryzacyjna, ukończyła Wyższą Szkołę Menedżerską, specjalizując się w Informatycznych Systemach Zarządzania i Eksploatacji Pojazdów (kooperacja WAT i Politechniki Warszawskiej). Założycielka serwisu Motocaina.pl - kobiecego portalu motoryzacyjnego. Publikowała m.in. w „Wysokich Obrotach”, „Forbesie”, „Pulsie Biznesu” i „Auto Technice Motoryzacyjnej”. Zaraźliwa optymistka, stosuje zasadę „To się musi udać!”.