Muzeum wypadków komunikacyjnych
16.10.2017

 

  • Duże i ciężkie auta nie zawsze są bezpieczne
  • Najważniejsze, żeby w trakcie wypadku pasażerowie nie wypadli z auta
  • FSO Polonez miał w sobie wiele z prototypu ESV 2000 Libre, w którym Fiat testował rozwiązania poprawiające bezpieczeństwo

 

 

Kilkadziesiąt lat temu niewielu kierowców zastanawiało się nad tym, czy auto, które prowadzą, jest bezpieczne. Priorytety były zupełnie inne - samochód stanowił przede wszystkim symbol statusu społecznego, a moc silnika czy chromowane dodatki interesowały nabywców znacznie bardziej niż to, jakie w aucie zamontowano hamulce i jak w razie wypadku zachowa się jego karoseria. Z kolei ci, których nie było stać na piękne i prestiżowe samochody, chcieli przynajmniej możliwie tanio podróżować - w niedrogich małych autkach bezpieczeństwa nikt nie oczekiwał.

 

Po II wojnie światowej motoryzacja w krajach zachodnich rozwijała się w niesamowitym tempie. Aut na drogach nieustannie przybywało, a ich osiągi stawały się coraz lepsze, lawinowo wzrastała też liczba - często tragicznych w skutkach - wypadków. Niestety, świadomość tego, że trzeba coś z tym zrobić, pojawiła się znacznie później niż poprawa osiągów samochodów.

 

Krążowniki szos wcale nie były bezpieczne
 

Co ciekawe, bezpieczeństwem pasażerów aut jako pierwsi zainteresowali się Amerykanie. Potężne, solidnie zbudowane krążowniki szos dawały złudne poczucie bezpieczeństwa, bo w rzeczywistości bardzo słabo chroniły swoich pasażerów. Miały sztywną konstrukcję pozbawioną stref zgniotu, a przede wszystkim nie montowano w nich jeszcze pasów bezpieczeństwa. Często po wypadkach samochody były w znacznie lepszym stanie niż podróżujący nimi pasażerowie!

W 1946 roku prezydent Truman zwołał pierwszą konferencję dotyczącą bezpieczeństwa drogowego (Highway Safety Conference). Ustalono, że co roku będzie ona wydawała rekomendacje dotyczące poprawy sytuacji na drogach. 

W czasach prezydentury Eisenhowera w plany poprawy bezpieczeństwa drogowego zaangażowała się nawet armia amerykańska. Okazało się bowiem, że więcej amerykańskich żołnierzy traciło życie  w wypadkach drogowych we własnym kraju niż na polu bitwy podczas wojny w Korei! Jednym z rekomendowanych sposobów na poprawę bezpieczeństwa było wprowadzenie rozwiązania znanego wówczas m.in. z samolotów wojskowych, czyli pasów bezpieczeństwa. Według ówczesnych amerykańskich szacunków tylko dzięki pasom można było uniknąć 5 tys. ofiar śmiertelnych rocznie.
 

Bezpieczeństwo się nie sprzedawało
 

Niestety, w tamtych czasach nabywcy aut jeszcze nie doceniali bezpieczeństwa. Kiedy naukowcy w połowie lat 50. XX wieku przedstawili badania, z których wynikało, że szanse pasażerów na przeżycie są dwa razy większe, jeśli w momencie wypadku pozostaną oni w aucie, a nie wylecą z niego przez szyby czy otwierające się drzwi rozbitego samochodu (w co zresztą nadal nie wierzy wielu przeciwników zapinania pasów), Ford zaczął oferować pakiet bezpieczeństwa, obejmujący m.in. pasy biodrowe na przednich i tylnych miejscach oraz bezpieczne zamki drzwi. Niestety, fordowska kampania dotycząca poprawy bezpieczeństwa okazała się marketingową katastrofą - bardzo szybko pojawiły się opinie, że Ford musi stosować pasy, bo jego auta nie są tak bezpieczne, jak modele konkurencji. Mówiono wręcz, że Ford sprzedaje bezpieczeństwo, a konkurencja... samochody. W autach konkurencyjnych marek pasy bezpieczeństwa pojawiały się jako wyposażenie opcjonalne, ale niewielu klientów się nimi interesowało, a już naprawdę nieliczni z nich korzystali. Bezpieczeństwo nie było sexy!

 

 

Trzypunktowe pasy bezpieczeństwa - prawdziwy przełom


fot. © Keystone/Hulton Archive/Getty Images

 

 


Dopiero w 1956 roku firma Volvo wprowadziła pasy bezpieczeństwa jako standardowe wyposażenie aut - i to nie biodrowe, jak u amerykańskich konkurentów, ale ramieniowe, prowadzące w poprzek klatki piersiowej. Prawdziwym przełomem okazały się jednak pasy trzypunktowe, opracowane przez inżyniera Nilsa Bohlina, który zanim trafił do Volvo, zajmował się w firmie Saab konstrukcją... foteli katapultowych do myśliwców. Pierwszy seryjny model Volvo wyposażony w trzypunktowe pasy pojawił się na rynku w sierpniu 1959 roku. W 1967 roku przedstawiciele firmy Volvo przedstawili „Raport o 28 000 wypadków”, z którego wynikało, że pasy ratują życie i pozwalają ograniczyć urazy w wypadkach drogowych nawet o 60 proc.!

 

 

W 1965 roku amerykański prawnik i działacz konsumencki Ralph Nader opublikował słynną książkę „Unsafe at Any Speed: The Designed-In Dangers of the American Automobile” - (Niebezpieczne przy każdej prędkości: zagrożenia wpisane w amerykańskie samochody), w której opisał ze szczegółami to, jak koncerny motoryzacyjne nieodpowiedzialnie podchodziły do kwestii bezpieczeństwa. To wywołało prawdziwą burzę i choć prawdopodobnie niektóre z zarzutów stawianych firmom były naciągane, to jednak nabywcy aut zaczęli zwracać uwagę na bezpieczeństwo produkowanych aut.

 

Pierwsze naprawdę bezpieczne auta
 


fot. © Keith Beaty/Toronto Star via Getty Images

 

 


Na przełomie lat 60. i 70. eksperci stwierdzili, że same pasy to za mało. Powstał wówczas program ESV, czyli Enhanced Safety of Vehicles - w polskim tłumaczeniu: poprawa bezpieczeństwa pojazdów. Co ciekawe, udział miało w tym NATO, a dokładniej Komitet ds. Wyzwań Współczesnego Społeczeństwa. Do programu przystąpiły rządy: USA, Francji, Niemiec, Włoch, Wielkiej Brytanii, Szwecji i Japonii - z czasem dołączyły do niego kolejne kraje. Państwa biorące udział w programie zobowiązały się wspierać tworzenie eksperymentalnych aut wyposażonych w rozwiązania mające ratować pasażerom życie w razie wypadku, ale przede wszystkim takie, dzięki którym do wypadków miało nie dochodzić.

 

 

Oczekiwania wobec takich aut, określone przez amerykański departament transportu (DOT), były naprawdę duże. Auta miały być tak konstruowane, żeby zapewniać pasażerom przeżycie kolizji przy prędkości ok. 80 km/h (50 mph) i dachowania przy ponad 112 km/h (70 mph). Nadwozia miały wytrzymywać bez trwałych uszkodzeń stłuczki z prędkością do ok. 16 km/h. I rzeczywiście, wiele firm stworzyło prototypowe auta mające spełniać te wymagania. We wszystkich  zastosowano duże elastyczne zderzaki, nadwozia zostały pozbawione ostrych krawędzi, wmontowano klatki bezpieczeństwa, zadbano o strefy kontrolowanego zgniotu, wnętrza wyłożono miękkimi materiałami. To były pierwsze auta skonstruowane tak, jak robi się to teraz! Najsłynniejsze eksperymentalne samochody z programu ESV to m.in. Volvo VESC, Chrysler RSV, Mercedes-Benz ESV24, Volkswagen ESVW1. Najważniejsze jest jednak to, że na samych projektach i prototypach się nie skończyło. Dzięki programowi ESV udało się udowodnić, że stworzenie bezpiecznych aut jest możliwe, a opracowane na potrzeby programu rozwiązania trafiły do seryjnej produkcji. Wystarczy spojrzeć np. na Volvo 240, które już na pierwszy rzut oka bardzo przypomina eksperymentalny model VESC i nie bez powodu uchodziło przez niemal dwie dekady za jedno z najbezpieczniejszych aut świata. Ciekawostka: produkowany w FSO Polonez też miał w sobie sporo z przygotowanego na potrzeby programu Fiata ESV 2000 Libre, m.in. dopracowane pod względem sztywności kabiny pasażerskiej nadwozie ze strefami kontrolowanego zgniotu, solidne zderzaki i wykonane z miękkiego tworzywa nakładki na przód, chroniące pieszych. 


fot. Adam Mikuła